sobota, 5 lutego 2011

Epilog . . .

      Każda podróż kiedyś się kończy. Nasza skończyła się w mroźny wczesny poranek lutego na niewielkiej stacji pkp w Działdowie gdzie rozeszły się definitywnie drogi dwóch ostatnich załogantów Teamu CCT w tej wyprawie. Oczekując na kolejny pociąg nie wygląda się już inaczej niż reszta otoczenia, wszystko wygląda znajomo i zwyczajnie a jednocześnie zupełnie obco i niezwyczajnie. Przeżycia są jeszcze na tyle świeże, że wręcz krzyczą wewnątrz nas, krzyczą buntem powrotu do codzienności.

Cena jaką trzeba zapłacić by załoga CCT - Team mogła osiągnąć cel jest w zasięgu większości z nas, najczęściej brakuje nam tylko odwagi....

Afryka na kołach, w rajdzie, to potężna przygoda. Nie da się jej porównać z wakacjami "All inclusive" na Majorce czy tygodniem w Disneylandzie. 
Czarny Ląd ma swój zapach, bardzo specyficzny;
zapach prawdziwego życia... 
Tę przygodę można zmierzyć tylko w jeden sposób
...
Mierząc się z nią osobiście


poniedziałek, 31 stycznia 2011

Śpiący wielbłąd i Niger . . .


Pod "Śpiącym Wielbłądem" 
Hotel okazał się być strzałem w dziesiątkę! Warunki przyzwoite, otoczenie ambasad daje poczucie   bezpieczeństwa a jedzenie tak dobre i przystępne cenowo, że mogliśmy spotykać nawet drużyny przyjeżdżające tu z hotelu polecanego przez organizatorów rajdu. Rzuciliśmy się w internetowy wir połączeń ze znajomymi oraz w inny wir - basenowy. Prysznic z wodą (co nie zawsze jest takie oczywiste) zaskoczył nas miło ;-) 






Trzy dni w Bamako, trzy dni zasłużonego odpoczynku! 



Yo, My brotha, motha fatha... My dear friend is special praizzz for U! 
Nauczeni negocjacjami Mariusza przystąpiliśmy do wymiany handlowej ;-) 



Naszą terenówkę sprzedaliśmy po dwóch dniach negocjacji cen, afrykańskich targów, bardziej podobnych do jakiegoś teatralnego przedstawienia niż do transakcji kupna - sprzedaży pojazdu.... Bez zysku co prawda ale także i bez straty. Otrzymaliśmy za nasz "dom na kołach"  mniej więcej tyle samo ile musieliśmy wydać na zakup i przygotowanie auta do jego ostatniej europejskiej drogi...



Miasto ma swój urok, jednakże spacerowanie nocą nie należało do relaksujących. Białe twarze wyróżniają się w tłumie. Oczywiście nic się nie stało a same zdjęcia (choć piękne) nie oddają pełni obrazu widzianego na żywo ;-) 






Przydrożne serwisy. Jeden z nich naprawia motocykle, drugi.... muszle klozetowe... 




Trzy dni w Bamako przedłużyły się nam nieco z powodu nieporozumień na lotnisku.  Finalnie udało się nam opuścić Mali innym niż planowaliśmy lotem i inną niż planowaliśmy  trasą. Zaliczyliśmy jeszcze w drodze powrotnej Libię oraz Wyspy Brytyjskie... 


niedziela, 30 stycznia 2011

Meta ! ! !

07:00 - Kawa na śniadanie ! 
Szybko zleciało. Ostatni wspólny biwak. "Soltery", "Larixy" oraz "Defendery" zdecydowały się przegadać pół nocy i zacieśnić kontakty. "Lokalesi" przypatrywali się nam. Wkrótce i z nimi nawiązaliśmy dialog. Zaowocowało niewielkim opóźnieniem w pobudce ale byli też tacy co na briefing poszli o czwartej zamiast o siódmej ;-) 



07:20 - nie wszystkie nóżki wstały wcześnie rano ;-) 


09:00 - Podstawowy zestaw narzędzi podręcznych. Kieszeń dostosowana i do narzędzi nowych i do używanych ;-) 




09:30 - Młodzi ludzie wieczorem opowiadali o zwyczajach w Mali. Dziwili się naszym (np.:jak dziesięciolatek nie może jeździć motocyklem) i tłumaczyli swoje. Punktualnie o 23 podziękowali grzecznie za konwersacje i poszli do domu zaś rano przyszli nas pożegnać. Ich imiona są długie, skomplikowane i najczęściej trójczłonowe- nie zdołam ich napisać. 



09:45 ___ 36 stopni w cieniu zobowiązuje do okrycia wierzchniego.. wszak to styczeń właśnie.... ;-) 





Galeria nowoczesnych fryzur 





14:20 - BAMAKO WELCOME TO! 


15:00 - Meta. Uściski, wzruszenie... Każdy czuł się wygranym. Zmagania z piaskiem błotem (ba, nawet z oceanem), pomoc dzieciakom, współpraca wielu drużyn niezależnie od wysiłku włożonego w pomoc innym opłaciła się. Dziś już nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, jakimi byliśmy uruchamiając silnik w zimowy, mazurski wieczór. Więcej doświadczeń, pokory, woli walki. Niestety, elektroniczny pamiętnik nie jest w stanie opisać wszystkiego, nawet wspierając to materiałem zdjęciowym. Afrykę trzeba zobaczyć osobiście. 
Tu nawet Droga Mleczna jest bardziej kontrastowa niż gdziekolwiek indziej. Marzenia spełnione. Kolejne już w drodze.





Organizator rajdu, Andrew Szabo


Karzeł z węgierskiego cyrku. Było z nim sporo zabawy i wesołych sytuacji. To najmniejszy człowiek świata, na którego oczekiwała w Bamako grupa karłów z Afryki! Nasz miniaturowy człowiek wyglądał przy karłowatych tubylcach jak ich niepełnoletnie dziecko... ;-)  
"Pityu" - bo taki przydomek nosił węgierski karzeł dał się nam poznać jako totalnie nieprzewidywalny wesołek. Zaliczył walkę z wężem na pustyni, który ukąsił naszego bohatera oraz potrafił spać we własnej walizce...  ;) 


* W maju 2011 dotarła do nas smutna informacja, iż mały bohater naszego rajdu zmarł. Przyczyną podaną w oficjalnym komunikacie był "tryb życia"  co wiązało się z jego nałogami - tytoniem i alkoholem...miał 65cm wzrostu i dożył 48 lat. komunikat prasowy


23:00 - Impreza pożegnalna. Na imprezę dojechaliśmy zniszczonym autobusem "komunikacji miejskiej" co było dla nas sporym przeżyciem. Stary, pognieciony bus mercedesa, z miejscami na szyby i łańcuchem zamiast drzwi w szalonym pędzie mknął po ulicach stolicy. Zatrzymywał się tylko wówczas gdy ktoś zapukał w karoserie odpowiednio głośno lub  gdy ktoś z pobocza odpowiednio wcześnie pomachał. Hamulce w tym pojeździe były chyba tylko wspomnieniem.



Spośród ponad 200 startujących zespołów 150 osiągnęło metę, drużyna CCT zajęła 26 pozycję w rajdzie.
Po rozdaniu nagród i po wyróżnieniach zaczęła się prawdziwa zabawa! 





sobota, 29 stycznia 2011

Dom nocnych uciech i tańce w Diema . . .

09:00 - Przedostatni dzień rajdu zaczynamy z całkiem nieprzyzwoitym kacem.
Jak się okazało mieszkaliśmy w hotelu z tzw. Night clubem, tuż obok głównego wejścia było wejście do prawdziwego afrykańskiego klubu nocnego. Może i lepiej, że nie zauważyliśmy tego poprzedniej nocy...  kto wie gdzie kto by się dziś obudził i po czym miał dzisiejszego kaca... ;-) 



09:00 - Afrykańska pralnia.
System działa prosto i sprawnie. Tutaj w Kayes mieszkańcy wózkami z miasta zwożą brudną odzież, praczki i pracze nad rzeką czyszczą, odzież odwożona jest do właścicieli. Interes się kręci, każdy na tym trochę zarobi  a ekologia... z czegoś trzeba żyć... 





Przemek ruszył w plener z aparatem, zostawiliśmy go po jednej stronie mostu, odebraliśmy po godzinie z drugiej strony rzeki.

Kadry z Kayes





Lokalna reklama telefonii... ;-)  


14:30 - Mała wioska 40 kilometrów od naszej docelowej Diema. Zanim weszliśmy robić zdjęcia - musieliśmy zanieść dary dla wodza wioski. Sam wódz rozdawał potem te dary dzieląc po równo lub po równo według wodza ;-)








Zastanowiły nas tylko komórki na drzewie i radio ;) 



15:00 - Diema - reklamy operatora telefonii komórkowej. Wszystkie afrykańskie miejscowości które mijaliśmy oblepione były reklamami dwóch firm. Jednej telekomunikacyjnej i jednej oponiarskiej. Michelin jest synonimem zakładu wulkanizacyjnego jak dla nas np.: pampers oznacza pieluchę. 


15:10 - Pam Young, La Femme Anglais.


Tak naprawdę, cel rajdu właśnie został osiągnięty. Ciepło i moc kobiety po prawej, atmosfera tego co się tu wydarzyło potrafi zmienić postrzeganie dobra - rozszerzyć jego zakres. Na wezwanie tej skromnej kobiety uczestnicy rajdu przywieźli kilka samochodów z darami, w tym także wyładowanego po brzegi TIR'a. Warto było wieźć przybory szkolne, komputery przez niemalże 12000 kilometrów. Dla tego jednego spotkania. Dla tego co tu można było zobaczyć. 





Pudełek cała masa ;-) Wśród nich 1000 długopisów od firmy Senator - Dzięki Karolinie i Jej znajomym (Senator Polska nie dał się prosić - po jednym telefonie przysłali paczki!)  Zeszyty, linijki i wiele innych - Palestra sopocka pokazała klasę !!! 
4 Laptopy, dzięki wsparciu Moniki (wydała zgodę na odstąpienie laptopów) , Michałów (załatwili formalne sprawy) i Leszków (oprogramowali je)  Koszulki (wiele firm załatwiało je dla nas, podobnie jak smycze). 
Mydła i proszki do prania dzięki Barbarze i Arkowi 
I wiele innych! 


17:00 - Impreza w Diema. Ktoś mógłby pomyśleć, że rajd zakończył się gdzieś jeszcze w Dakarze i od tamtego miejsca rozpoczęło się pasmo imprez i popijawek. Niestety nie do końca jest to takie przyjemne, nadal codziennie mamy do pokonania całkiem spory dystans, mamy codziennie do zaliczenia kilka waypointów.









Panowie w smokingach, z naszej rajdowej drużyny "Final Journey"  otworzyli swoja trumnę i... wyciągnęli kupioną na trasie kozę... Przynajmniej deklarowali że była kupiona - nie potrącona.
Smakowała wyśmienicie! 




Było na prawdę orientalnie. Mamy mnóstwo filmów obrazujących to co się działo w wiosce. Poznaliśmy wiele osób, zobaczyliśmy kulturę Mali, przekazaną w najczystszej postaci… Niezapomniane chwile. Chyba nigdzie na trasie nie mieliśmy jak dotąd tyle czasu, swobody i możliwości na wymieszanie się z lokalną ludnością. Przyjaźnie nastawiona społeczność wioski nie miała oporów by z nami próbować porozmawiać, częstowaliśmy ich naszymi zapasami żywności i pozowaliśmy razem do zdjęć.