09:00 - Przedostatni dzień rajdu zaczynamy z całkiem nieprzyzwoitym kacem.
Jak się okazało mieszkaliśmy w hotelu z tzw. Night clubem, tuż obok głównego wejścia było wejście do prawdziwego afrykańskiego klubu nocnego. Może i lepiej, że nie zauważyliśmy tego poprzedniej nocy... kto wie gdzie kto by się dziś obudził i po czym miał dzisiejszego kaca... ;-)
System działa prosto i sprawnie. Tutaj w Kayes mieszkańcy wózkami z miasta zwożą brudną odzież, praczki i pracze nad rzeką czyszczą, odzież odwożona jest do właścicieli. Interes się kręci, każdy na tym trochę zarobi a ekologia... z czegoś trzeba żyć...
Przemek ruszył w plener z aparatem, zostawiliśmy go po jednej stronie mostu, odebraliśmy po godzinie z drugiej strony rzeki.
14:30 - Mała wioska 40 kilometrów od naszej docelowej Diema. Zanim weszliśmy robić zdjęcia - musieliśmy zanieść dary dla wodza wioski. Sam wódz rozdawał potem te dary dzieląc po równo lub po równo według wodza ;-)
Zastanowiły nas tylko komórki na drzewie i radio ;)
15:00 - Diema - reklamy operatora telefonii komórkowej. Wszystkie afrykańskie miejscowości które mijaliśmy oblepione były reklamami dwóch firm. Jednej telekomunikacyjnej i jednej oponiarskiej. Michelin jest synonimem zakładu wulkanizacyjnego jak dla nas np.: pampers oznacza pieluchę.
Tak naprawdę, cel rajdu właśnie został osiągnięty. Ciepło i moc kobiety po prawej, atmosfera tego co się tu wydarzyło potrafi zmienić postrzeganie dobra - rozszerzyć jego zakres. Na wezwanie tej skromnej kobiety uczestnicy rajdu przywieźli kilka samochodów z darami, w tym także wyładowanego po brzegi TIR'a. Warto było wieźć przybory szkolne, komputery przez niemalże 12000 kilometrów. Dla tego jednego spotkania. Dla tego co tu można było zobaczyć.
Pudełek cała masa ;-) Wśród nich 1000 długopisów od firmy Senator - Dzięki Karolinie i Jej znajomym (Senator Polska nie dał się prosić - po jednym telefonie przysłali paczki!) Zeszyty, linijki i wiele innych - Palestra sopocka pokazała klasę !!!
4 Laptopy, dzięki wsparciu Moniki (wydała zgodę na odstąpienie laptopów) , Michałów (załatwili formalne sprawy) i Leszków (oprogramowali je) Koszulki (wiele firm załatwiało je dla nas, podobnie jak smycze).
Mydła i proszki do prania dzięki Barbarze i Arkowi
I wiele innych!
17:00 - Impreza w Diema. Ktoś mógłby pomyśleć, że rajd zakończył się gdzieś jeszcze w Dakarze i od tamtego miejsca rozpoczęło się pasmo imprez i popijawek. Niestety nie do końca jest to takie przyjemne, nadal codziennie mamy do pokonania całkiem spory dystans, mamy codziennie do zaliczenia kilka waypointów.
Panowie w smokingach, z naszej rajdowej drużyny "Final Journey" otworzyli swoja trumnę i... wyciągnęli kupioną na trasie kozę... Przynajmniej deklarowali że była kupiona - nie potrącona.
Smakowała wyśmienicie!
Było na prawdę orientalnie. Mamy mnóstwo filmów obrazujących to co się działo w wiosce. Poznaliśmy wiele osób, zobaczyliśmy kulturę Mali, przekazaną w najczystszej postaci… Niezapomniane chwile. Chyba nigdzie na trasie nie mieliśmy jak dotąd tyle czasu, swobody i możliwości na wymieszanie się z lokalną ludnością. Przyjaźnie nastawiona społeczność wioski nie miała oporów by z nami próbować porozmawiać, częstowaliśmy ich naszymi zapasami żywności i pozowaliśmy razem do zdjęć.